- Pod cienką warstwą ziemi odkryli Warszawę, której już nie ma – donosił pod koniec marca największy polski portal informacyjny. Archeolodzy dokopali się do fundamentów starej kamienicy, która mieściła się przed wojną przy ulicy Gęsiej (znanej z tego, że przed wojną chadzały nią kondukty na cmentarz żydowski, obok łódzkiego, jeden z największych w Europie; szczęśliwie zachowany do dziś, jako jedna z nielicznych pamięątek po warszawskich Żydach). - Wkrótce ma tu powstać nowy blok. Co z reliktami przeszłości? - dopytywali dziennikarze. Aktywiści miejscy, z reguły krytykujący pazernych developerów, opowiedzieli się za zachowaniem odkopanych murów, przykryciem ich szkłem, by były pamiątką po nieistniejącej już Dzielnicy Północnej. Te tereny, które obejmują sporą część Warszawy, dziś obsiane są głównie blokowiskami z czasów PRL (in plus wyróżnia się ciekawe architektonicznie osiedle Muranów zbudowane „na gruzach getta” przez architekta Bohdana Lacherta na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych), jednak aż do 1943 roku stały tu głównie kamienice, może nie tak piękne jak w centrum Warszawy, ale mające swą duszę. Symbolem dzielnicy północnej stały się Nalewki, handlowa ulica, której nazwa zachowała się do dziś, choć prawie nikomu już niczego nie mówi. „Nalewki były osią dzielnicy żydowskiej. Szeroka ulica, gęsto zaludniona, wręcz zatłoczona, po której po której jeździły tramwaje, wyróżniał się zdecydowaną dominacją języka jidysz i odmiennością strojów – wokół Nalewek królował tradycyjny strój religijnych kobiet – peruki i mężczyzn – chałaty”, pisze na stronie Żydowskiego Instytutu Historycznego dr Rafał Żebrowski.
Do 1943 roku Dzielnicę Północną zamieszkiwali warszawscy Żydzi. Mówiło się tu w jidysz, języku jednej trzeciej przedwojennych warszawiaków (inaczej niż w wielojęzycznej Rydze, gdzie można było usłyszeć co najmniej kilka języków, do 1939 roku Warszawa pozostała miastem głównie dwóch społeczności, bo Rosjanie bardzo szybko zniknęli po 1915 roku).
Na terenie Dzielnicy Północnej, gdzie zachował się przedwojenny układ ulic, ale prawie nic z przedwojennej zabudowy (jeśli pominiemy charakterystyczny kościół św. Augustyna, widoczny na powojennych zdjęciach jako jedyny zachowany obiekt w tej części miasta), znajdziemy dziś pomnik bohaterów getta (odsłonięty w 1948 r.), socjalistyczny blok z tablicą upamiętniającą, że mieszkał w nim twórca esperanto, białostocki Żyd Ludwik Zamenhof, a od dekady działa tu prężnie Muzeum „Polin”, duma warszawiaków, która na szczęście przybliża nie tylko temat Zagłady Żydów, ale także tysiąc lat współżycia dwóch narodowości na ziemiach polskich. Instytucji zajmujących się badaniem przeszłości żydowskiej w Polsce jest całkiem sporo, to łączy Warszawę z Rygą. Oprócz „Polin” aktywnie działa u nas wspomniany już Żydowski Instytut Historyczny (jego przedowjenny budynek znajduje się naprzeciwko miejsca po Wielkiej Synagodze, w której modlili się do 1939 roku liberalni Żydzi, której gościem był swego czasu prezydent Ignacy Mościcki; ostatnim akordem tłumienia powstania w getcie będzie wysadzenie w powietrze tej synagogi w dniu 16 maja 1943 roku), a niedługo powinna zostać otwarta instytucja braterska Muzeum Getta Ryskiego i Holocaustu na Łotwie – Muzeum Getta Warszawskiego. Oprócz tego w Warszawie działa wciąż kilka synagog, w tym najstarsza „synagoga Nożyków” niedaleko placu Grzybowskiego, gdzie jeszcze do niedawna istniał budynek Teatru Żydowskiego, działającego nieprzerwanie po II wojnie światowej i grającego wtedy w jidysz (dziś użytkowników tego języka jest w Warszawie jak na lekarstwo, teatr gra zatem po polsku i tylko „od wielkiego dzwonu” oferuje sztuki w języku jidysz). Z okazji 80 rocznicy powstania w getcie teatr pod kierownictwem niestrudzonej Gołdy Tencer, żydowskiej aktorki, założycielki Centrum Kultury Jidysz (gdzie odbywają się m.in. lektoraty tego języka), żony zasłużonego dla żydowskiej społeczności Szymona Szurmieja, wieloletniego dyrektora teatru, mieszkańca ukraińskiego Wołynia, który z Holocaustu ocalał dzięki ewekuacji w głąb Związku Sowieckiego, przygotował sztukę „Pieśni getta”.
No dobrze, ale kiedy wybuchło powstanie, o którym mowa w tytule tekstu?
Wszystko zaczęło się 19 kwietnia 1943 roku, gdy żydowskie getto w Warszawie, założone przez Niemców jesienią 1940 roku, skurczyło się do dosyć małego obszaru (od lipca 1942 roku warszawscy Żydzi byli wywożeni do obozu zagłady w Treblince, to właśnie wtedy w proteście przeciwko niszczeniu swojej społeczności samobójstwo popełnił prezes warszawskiego Judenratu, przedwojenny radny Warszawy, Adam Czerniaków; do dziś w Warszawie, przy ulicy Chłodnej na Woli, zachował się dom, w którym mieszkał). Historycy przypominają, że powstanie w getcie było pierwszą akcją zbrojną podjętą na szerszą skalę przez polskie i żydowskie organizacje podziemne przeciwko okupantom, a także było rezultatem polskiej, romantycznej tradycji powstańczej. Jest uznawane zarazem za pierwsze „powstanie miejskie” w okupowanej przez III Rzeszę Europie (później następi jeszcze powstanie w getcie w Białymstoku, zaś w nastepnym roku wybuchnie powstanie warszawskie, w którym walczyli głównie żołnierze Armii Krajowej, uznający zwierzchnictwo polskiego rządu w Londynie, ale także członkowie innych formacji, w tym Żydzi związani z lewicową Armią Ludową). Bezpośrednią przyczyną insurekcji z kwietnia 1943 roku była decyzja o likwidacji getta warszawskiego w ramach niemieckiej polityki „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Chodziło o to, by „godnie umrzeć”, z bronią w ręku, by zostawić po sobie ślad w historii, by Niemcy nie mogli mówić, że ludność żydowska zachowała się tchórzliwie.
Powstanie trwało cztery tygodnie i nikt nie wróżył mu szans, społeczność żydowska w gruncie rzeczy umierała także w samotności, przy obojętności dużej części warszawiaków. Siły powstańcze obejmowały ponad tysiąc słabo uzbrojonych bojowców z Żydowskiej Organizacji Bojowej (lewicowej) i Żydowskiego Związku Wojskowego (prawicowego). W pierwszej organizacji służyły także kobiety (a propos niedawno została opublikowana książka poświęcona kobietom-bojowniczkom getta, wydana przez wydanictwo „Czarne”). Żydowskich powstańców wspierało, choć w ograniczony sposób, polskie podziemie. Naziści w celu stłumienia buntu wystawili dwa tysiące żołnierzy. Nie mamy pełnego obrazu strat żydowskich i niemieckich, jednak oblicza się, że w kwietniu 1943 roku w warszawskim getcie mieszkało najwyżej 40 tysięcy osób (w 1939 r. „żydowska Warszawa” liczyła ok. 380 tysięcy mieszkańców). Prawie wszystkie te osoby po upadku powstania zostały albo zamordowane na miejscu, albo wywiezione do obozów zagłady (nieliczni przeżyli, tak jak choćby znany powojenny lekarz i polityk Marek Edelman).
Przywódcą powstania został Mordechaj Anielewicz (1919-1943), dowódca Żydowskiej Organizacji Bojowej, obecnie patron wspomnianej na początku tekstu ulicy Gęsiej. Anielewicz działał przed wojną w prawicowym „Bejtarze”, następnie zaś w lewicowo-syjonistycznej organizacji skautów Ha-Szomer Ha-Cair (wybory polityczne przed wojną nie zawsze były konsekwentne). W 1942 roku współorganizował w getcie żydowski Blok Antyfaszystowski, w skład którego weszli socjaliści i komuniści. Później był m.in. współorganizatorem zamachu na zastępcę komendanta Żydowskiej Służby Porządkowej adwokata Jakuba Lejkina, żydowskiego kolaboranta nazistów. Przyjażnił się z Emanuelem Ringelblumem, kronikarzem warszawskiego getta. Zginął 8 maja 1943 roku w otoczonym przez Niemców bunkrze przy ulicy Miłej („ulica Miła już nie jest taka miła”, pisał po wojnie polski, lewicowy poeta Władysław Broniewski), wraz z innymi czlonkami Żydowskiej Organizacji Bojowej, jednak dokładne okoliczności jego śmierci nie są znane. Dziś imię Anielewicza nosi kibuc Jad Mordechaj w Izraelu, a także Centrum Badania i Nauczania Dziejów i Kultury Żydów w Polsce afiliowane przy Uniwersytecie Warszawskim. O bojowniku z getta warszawskiego pamiętali Holendrzy, nazywając jego imieniem jedną z ulic w Amsterdamie.
Powstanie w getcie to jednak nie tylko Anielewicz, to także Icchak Cukierman (1915-1981), działacz syjonistyczny, ostatni komendant Żydowskiej Organizacji Bojowej, współzałożyciel kibucu, a także Muzeum Bojowników Getta w powojennym Izraelu, jego żona Cywia Lubetkin (1914-1978), Dawid Wdowiński (1895-1970), lekarz psychiatra, prawdopodobnie dowódca prawicowego Żydowskiego Związku Wojskowego, inżynier, komunista Edward Fondamiński (1910-1943), Michał Klepfisz (1913-1943), chemik, działacz lewicowego Bundu i sportowej organizacji „Morgenstern” (poległ w drugim dniu powstania), Ziuta Hartman (1922-2015), bojowniczka Żydowskiego Związku Wojskowego, honorowa obywatelka Warszawy, Tosia Altman (1918-1943), działaczka ruchu oporu żydowskiego, związana z organizacją syjonisów „Ha-Szomer Ha-Cair”, wreszcie Marek Edelman (1922-2009), po wojnie znany lekarz kardiolog, wychowany w tradycji lewicowego „Bundu”, bohater warszawskich murali, ilustrujących powstanie w getcie, czy jego żona Alina Margolis-Edelman (1922-2008), także znana lekarka.
Z okazji rocznicy wybuchu powstania w getcie odbyły się uroczystości państwowe, w tym z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego. Warszawskich Żydów uczciły także władze Warszawy, w tym prezydent Rafał Trzaskowski, a także warszawskie szkoły. Wielu warszawiaków w tym dniu przypięlo sobie papierowy żonkil, symbol powstańców z getta (takie żonkile, które można byklo sobie wyciąć, drukowały choćby polskie tygodniki). Odbyły się spotkania, prelekcje, spacery śladami warszaskich Żydów.
Historia Żydów z Warszawy, w tym powstańców i powstanek, staje się powoli również „polską historią”, choć Polacy wiedzą o niej o wiele mniej niż o Powstaniu Warszawskim z 1944 roku. Tę lukę zapełniają jednak istniejące w warszawskie instytucje, a także odpowiednia edukacja szkolna, ukazujące się książki, produkcje filmowe. Paradoksalnie, w krajach zachodnich to często powstanie w getcie jest bardziej pamiętane. Jednak w guncie rzeczy chodzi o to, by pamiętać o zbrodniach wszystkich totalitaryzmów.